olivia

okej, więc olivia i luik, wdrapali się na trzecie, a zarazem ostatnie piętro jednej z kamieniczek w monmartre. znalazła klucze i teraz otworzyła drzwi, by po pierwsze zapalić światło w przedpokoju, a po drugie schylić się do cynamona (wybacz, osobisty sentyment!), swojego rudego kociaka.
- cześć skarbie - pogłaskała go po grzbiecie i podniosła do pozycji pionowej, by obejrzeć za siebie na luika - zapomniałam. to mój współlokator - wyszczerzyła dwa rzędy białych zębów w uśmiechu, rozpinając powoli guziki miłego płaszcza.

stał jedną nogą w przedpokoju-cześć, skarbie-ahaa, myślał, że kot ma tak na imię. podrapał go za uchem, wszedł i zamknął drzwi. zauważył, że olivia miała bardzo białe zęby, chciał zapytać, czy w stanach totakwszyscy, ale to chyba byłoby złośliwe, więc ugryzł się w język. on też miał białe, ale on nie ze stanów, więc okej.

- nazywa się cynamon - poinformowała luika, odwiesiła płaszczyk i zgarniając kota po drodze, ruszyła do kuchni - masz na coś ochotę? - bo jej się chciało pić, ale olivia generalnie należała do osób, które niewiele jadły, żywiły się głównie kawą albo wodą mineralną. teraz wyjęła właśnie jedną z butelek wody (żywiec zdrój, yo).

-a, przepraszam-podążył za nią, rozglądając się. miała ładne krzesła, więc usiadł na owym-nie, dzięki-rozejrzał się i przyjrzał się, nienachalnie znów, olivii. lubił koty, ale miał psa.

- okay - przytaknęła tylko i wyjęła kubek z szafki by nalać sobie wody. czuła się obserwowana i chyba trochę ją to krępowało. upiła łyczek, a w zasadzie tylko zmoczyła usta, by podrapać się po nosie - chodźmy do pokoju, tutaj jest ziimno - zadrżała nawet nieco, bo nie nauczyła się jeszcze obsługiwać centralnego, a w salonie miała...farelkę, xd. chciałam napisać kominek, ale pewnie nie umiała by sie nim posługiwać też, więc nie. usiadła wygodnie na kanapie i odstawiła szklankę na stół.

wziął sobie kota na kolana i usiadł na kanapie-nie masz ogrzewania?-martwiło go to, znaczy kiedy zobaczył farelkę, xd, było przecież minus milion stopni i nawet jemu, a przecież strasznie męski był i w ogóle, było zimno-mogę pożyczyć ci psa, miło grzeje stopy-nie żeby sam próbował, mama mu powiedziała.

- no właśnie, nie wiem jak mam to coś obsługiwać. na kampusie ktoś tam się tym zajmował, a w domu nancy. nigdy nie mieszkałam sama - spuściła wzrok na chude kolanka, bo no cóż, w sumie to było trochę dziwne, że miała dziewiętnaście lat i była kompletnie niezaradna, ale przecież możemy jej to wybaczyć.

-mogę ci pomóc-ahahaha, tak naprawdę nie potrafił, ale miał kolegów-chyba muszę już iść-ciota, trochę, ale muszę. bał się ją zostawić, bo może zamarznie-będziesz tu spała?

- niee, tam - kiwnęła na drzwi do sypialni, ale to chyba nie miało znaczenia, bo wszędzie było tak samo zimno - więc...jutro zaprowadzisz mnie na sorbonę, tak? więc może daj mi swój numer...czy coś.

jako że był opiekuńczy itd, dziś, poszedł sprawdzić owe, owo, tam-chrystepanie, jak zimno-wpadł pomysł do głowy, całkiem odlotowy,xd-możesz spać u mnie, nie wykorzystam cię, a jutro pójdziemy na sorbonę-usiadł znów.

zachichotała, w sumie rozbawiona tym zapewnieniem, że jej nie wykorzysta i tak dalej. ale postanowiła mu zaufać więc wstała i powiedziała, żeby dał jej chwilę, po czym spakowała kilka rzeczy i powiedziała, że jest gotowa.

założył kurtkę, wziął kota i wylazł. i poszli.

przyszedł, całkiem okej wyglądał, nie starał się to znaczy. zapukał i wszedł, bo załóżmy, że miała otwarte-cześć!

olivia własnie siedziała przed swoim makbukiem. choć nie, miala go na kolanach i pisała na icq ze znajomymi z yale, jedząc marchewkę. i słuchała jakiegoś radio one, choć nie wiem czy takie jest we francji czy nie.
- oh, czeeeeść, nie spodziewałam się ciebie tak szybko - krzyknęła, tak, żeby oczywiście ją usłyszał i obciągnęla nerwowo krótkie, białe szorty, by odłożyć komputer na bok i wyjść do przedpokoju.

-mogę iść i wrócić-żartował, nie zamierzał. zamknął drzwi, bo kot chciał wyjść-chciałem kupić ci czapeczkę, ale skoro już masz ciepło-wzruszył ramionami, było mu trochę smutno, bo nie będzie miał z kim spać.

...będzie mógł zostac u niej.
- zimno? w sensie na dworzu. chcesz sie czegoś nie wiem, napić? - zapytala i wyszlo jej prawie troskliwie. przyłożyła gorącą dłoń do zimnego policzka luika - huh, widzę ze zimno. moze cos innego na rozgrzanie? - uniosla prawa brew w gore i wcale tu nie chodzilo o seks, nołłoriz, proponowała mu szklaneczkę dżaka danielsa, for egzampyl.

nie chciał się wpychać, to znaczy chciał, ale jest zamknięty w sobie-ale ciepła-aż przytrzymał-chciałbym coś, cokolwiek-uśmiechnął się sympatycznie, zgarnął z podłogi kota i usiadł na kanapie. zadomowił się trochę.

- okej, mam tylko jakieś wino iii - zajrzała do barku - przyjaciela dżaka, więc? - zamrugała pół miliona raza, uśmiechając się reprezentacyjnie do luia. miał miłe kości policzkowe, jak zdazyla w tym momencie zauwazyć.

-masz fajne kości policzkowe-był szybszy-może być dżak-gapił się, ale miło&segzy, bo to przecież luik. drapał też kota za uchem, który był chyba na niego zły, ;<-idziesz jutro na sorbonę?

powiedziala, ze idzie, a potem zarzadzila, ze luik zostaje na noc i poszli spac.

okej, więc olivia i luik przybyli, cynamon z tej okazji się ucieszył, a teraz liv wspięła się na palce i pocałowała go delikatnie w dolną wargę. ups?

ochno, więc zamknął drzwi, przyciągnął ją do siebie i pocałował, nie w dolną wargę, nie w górną, a w obie.

i zw ;d

aha, więc początkowo olivia tylko uśmiechnęła się do luikowych ust, a potem splotła jego palce ze swoimi i pociągnęła do salonu, gdzie panował oczywiście porządek; nie lubiła syfu.
- okayy, więc - opadła na kanapie i położyła makbuka na chudych, wręcz kościstych kolankach - naaaa jutro, na dziewiątą.